niedziela, 12 maja 2013

Jestem trzeźwy … I co dalej? Kilka lat temu znalazłem się w trudnej sytuacji. Fakt - nie piłem. Jednak często czułem się rozdrażniony. Nadal kilka razy w tygodniu uczestniczyłem w mityngach. Niestety przestały one być źródłem oczekiwanego spokoju. Z niektórych wychodziłem nawet bardziej rozdrażniony. Czułem się znudzony, zdegustowany. Oczekiwałem, że ktoś coś ciekawego powie… a tu nic; tylko kilka starych banałów. Wielu przyszło na mityng "wyrzucić" coś z siebie i na drugiej części już ich nie było. Pozostawiając brudy swego życia działali na mnie wyjątkowo zniechęcająco. Tyle wybujałego egocentryzmu trudno spotkać gdzie indziej. Nie potrafiłem znaleźć w sobie niezbędnej akceptacji i tolerancji, a przede wszystkim nie znalazłem sposobu patrzenia na wydarzenia, których byłem świadkiem. Choć o sobie mówiłem, że jestem trzeźwy to jednak wewnątrz narastał niepokój. Na zewnątrz przywdziewałem maskę spokoju, ale to tylko maska, która w każdej chwili mogła eksplodować. Innych mogę wprowadzić w błąd, ale własnego sumienia nie oszukam, nie zagłuszę. Jak bumerang powracało pytanie Jestem trzeźwy … I co dalej? Czy jestem zadowolony z osiągniętego życia? Brakowało mi wiele. A tu jeszcze okazało się, że tak wielce pożyteczny do tej pory mityng przestał spełniać moje oczekiwania, nie przynosił ukojenia. Przez moment przyszła mi myśl - a może przestać chodzić na mityngi? Przecież to tylko strata czasu. Dzisiaj Bogu dziękuję, że nie uległem tym pokusom. Nawet nie chcę spekulować, gdzie teraz mógłbym być. Za to przyszło mi do głowy pytanie, czy czasem ja nie jestem taki, jak inni uczestnicy mityngu, o których próbuję formułować złe zdanie?. Odpowiedź była przykra. Ja zaledwie potrafiłem powtórzyć kilka wyświechtanych powiedzeń, które zapamiętałem a do tego nie za bardzo uczciwie traktowałem. Kombinowałem - może są i dobre, ale dla innych, ja potrzebuję czegoś więcej. Niestety nie wiedziałem, czego?
I wtedy przypomniałem sobie jak ktoś nazwał naszą wspólnotę pewnego typu bankiem. Była to ciekawa idea. Znalazłem w niej wiele analogii z obserwowanymi codziennie przypadkami. Po pierwsze – przyjazna atmosfera, pełna zrozumienia wobec potrzeb zgłaszającego się po pomoc nowicjusza. Trudno się temu dziwić. Wszyscy kiedyś przeżywaliśmy emocje pierwszego mityngu, i pamięć o nim jest nadal bardzo żywa. W takiej sytuacji łatwo sięgamy do skarbca doświadczeń, które sprawdziły się w naszym życiu i sprawiły, że dzisiaj nie pijemy. Bardzo chętnie dzielimy się nimi z nowymi. W wyjątkowych sytuacjach zdarza się, że wspólnota ponownie udziela kredytu mimo lekceważącej postawy petenta, bo doświadczenia wspólnoty mówią, że czasami trzeba kilka razy próbować. Jeśli ma się tyle szczęścia, że przeżyje się ostatnią wpadkę to kolejna próba może zakończyć się sukcesem. Normalny bank tej szansy nie daje. Jednak warto się zastanowić, dlaczego bank może pomagać potrzebującym? - Bo do tego banku wielu przynosi swe doświadczenia, a jeszcze bank posiada wielkie zaplecze w postaci autoryzowanej literatury. Pojawia się tylko problem, jeśli na mityngu zjawią się jedynie potrzebujący, bo kto im powie, że jest nasza literatura, w której możemy znaleźć odpowiedź na swoje życie? Kto powie, że oprócz tego mityngu istnieje jeszcze cały świat AA? By o tym mówić należałoby samemu o tym wiedzieć i być przekonanym o skuteczności. Inaczej słowa brzmią jak wytarty banał. Druga rzecz, która kojarzy mi się z bankiem to, to że pewność siebie, zadowolenie, itp… posiadają właściciele kont, którzy nadal składają w banku swe doświadczenia. W chwili kryzysu, który może trafić się każdemu, mają wielką szansę skorzystania z pomocy banku. Natomiast ten, kto potrafi tylko wyciągać rękę po pomoc może któregoś dnia spotkać się z niechęcią. Podróż na gapę nie zawsze kończy się sukcesem. Wypada teraz powiedzieć, co ja uczyniłem w chwili wspomnianego kryzysu. Przede wszystkim zaangażowałem się do służb w grupie AA a później poza nią. Pomogło mi to uniknąć samotności. Powoli, w praktyce poznawałem zasady, według których należało żyć. Sam mityng dla mnie jakby odżył i stał się ciekawszy. Przestałem być sam dla siebie jedynym punktem odniesienia. Wyglądało na to, że do tej pory stałem na progu wspólnoty obawiając się wejścia do środka. Zupełnie jakbym stał w przeciągu, co na zdrowie raczej nie wychodzi. O korzyściach, jakie osiągnąłem ze zmiany postawy wobec AA mógłbym gadać długo; nie o to chodzi. Spróbuję opisać to, kiedy indziej. Teraz spieszę się na spotkanie zespołu literatury w naszym PIKu. Jedno jest pewne - nigdy w życiu nie czułem się tak we własnym domu jak obecnie. Warto było zdobyć się na odrobinę wysiłku. Życie znów nabrało sensu a i ludzie stali się bardziej przyjaźni. O tym kiedyś marzyłem. POGODY DUCHA.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz