Jestem
trzeźwy … I co dalej? Kilka lat temu znalazłem się w trudnej sytuacji.
Fakt - nie piłem. Jednak często czułem się rozdrażniony. Nadal kilka
razy w tygodniu uczestniczyłem w mityngach. Niestety przestały one być
źródłem oczekiwanego spokoju. Z niektórych wychodziłem nawet bardziej
rozdrażniony. Czułem się znudzony, zdegustowany. Oczekiwałem, że ktoś
coś ciekawego powie… a tu nic; tylko kilka starych banałów. Wielu
przyszło na mityng "wyrzucić" coś z siebie i na drugiej części już ich
nie było. Pozostawiając brudy swego życia działali na mnie wyjątkowo
zniechęcająco. Tyle wybujałego egocentryzmu trudno spotkać gdzie
indziej. Nie potrafiłem znaleźć w sobie niezbędnej akceptacji i
tolerancji, a przede wszystkim nie znalazłem sposobu patrzenia na
wydarzenia, których byłem świadkiem. Choć o sobie mówiłem, że jestem
trzeźwy to jednak wewnątrz narastał niepokój. Na zewnątrz przywdziewałem
maskę spokoju, ale to tylko maska, która w każdej chwili mogła
eksplodować. Innych mogę wprowadzić w błąd, ale własnego sumienia nie
oszukam, nie zagłuszę. Jak bumerang powracało pytanie Jestem trzeźwy … I
co dalej? Czy jestem zadowolony z osiągniętego życia? Brakowało mi
wiele. A tu jeszcze okazało się, że tak wielce pożyteczny do tej pory
mityng przestał spełniać moje oczekiwania, nie przynosił ukojenia. Przez
moment przyszła mi myśl - a może przestać chodzić na mityngi? Przecież
to tylko strata czasu. Dzisiaj Bogu dziękuję, że nie uległem tym
pokusom. Nawet nie chcę spekulować, gdzie teraz mógłbym być. Za to
przyszło mi do głowy pytanie, czy czasem ja nie jestem taki, jak inni
uczestnicy mityngu, o których próbuję formułować złe zdanie?. Odpowiedź
była przykra. Ja zaledwie potrafiłem powtórzyć kilka wyświechtanych
powiedzeń, które zapamiętałem a do tego nie za bardzo uczciwie
traktowałem. Kombinowałem - może są i dobre, ale dla innych, ja
potrzebuję czegoś więcej. Niestety nie wiedziałem, czego? I wtedy
przypomniałem sobie jak ktoś nazwał naszą wspólnotę pewnego typu
bankiem. Była to ciekawa idea. Znalazłem w niej wiele analogii z
obserwowanymi codziennie przypadkami. Po pierwsze – przyjazna atmosfera,
pełna zrozumienia wobec potrzeb zgłaszającego się po pomoc nowicjusza.
Trudno się temu dziwić. Wszyscy kiedyś przeżywaliśmy emocje pierwszego
mityngu, i pamięć o nim jest nadal bardzo żywa. W takiej sytuacji łatwo
sięgamy do skarbca doświadczeń, które sprawdziły się w naszym życiu i
sprawiły, że dzisiaj nie pijemy. Bardzo chętnie dzielimy się nimi z
nowymi. W wyjątkowych sytuacjach zdarza się, że wspólnota ponownie
udziela kredytu mimo lekceważącej postawy petenta, bo doświadczenia
wspólnoty mówią, że czasami trzeba kilka razy próbować. Jeśli ma się
tyle szczęścia, że przeżyje się ostatnią wpadkę to kolejna próba może
zakończyć się sukcesem. Normalny bank tej szansy nie daje. Jednak warto
się zastanowić, dlaczego bank może pomagać potrzebującym? - Bo do
tego banku wielu przynosi swe doświadczenia, a jeszcze bank posiada
wielkie zaplecze w postaci autoryzowanej literatury. Pojawia się tylko
problem, jeśli na mityngu zjawią się jedynie potrzebujący, bo kto im
powie, że jest nasza literatura, w której możemy znaleźć odpowiedź na
swoje życie? Kto powie, że oprócz tego mityngu istnieje jeszcze cały
świat AA? By o tym mówić należałoby samemu o tym wiedzieć i być
przekonanym o skuteczności. Inaczej słowa brzmią jak wytarty banał.
Druga rzecz, która kojarzy mi się z bankiem to, to że pewność siebie,
zadowolenie, itp… posiadają właściciele kont, którzy nadal składają w
banku swe doświadczenia. W chwili kryzysu, który może trafić się
każdemu, mają wielką szansę skorzystania z pomocy banku. Natomiast ten,
kto potrafi tylko wyciągać rękę po pomoc może któregoś dnia spotkać się z
niechęcią. Podróż na gapę nie zawsze kończy się sukcesem. Wypada teraz
powiedzieć, co ja uczyniłem w chwili wspomnianego kryzysu. Przede
wszystkim zaangażowałem się do służb w grupie AA a później poza nią.
Pomogło mi to uniknąć samotności. Powoli, w praktyce poznawałem zasady,
według których należało żyć. Sam mityng dla mnie jakby odżył i stał się
ciekawszy. Przestałem być sam dla siebie jedynym punktem odniesienia.
Wyglądało na to, że do tej pory stałem na progu wspólnoty obawiając się
wejścia do środka. Zupełnie jakbym stał w przeciągu, co na zdrowie
raczej nie wychodzi. O korzyściach, jakie osiągnąłem ze zmiany
postawy wobec AA mógłbym gadać długo; nie o to chodzi. Spróbuję opisać
to, kiedy indziej. Teraz spieszę się na spotkanie zespołu literatury w
naszym PIKu. Jedno jest pewne - nigdy w życiu nie czułem się tak we
własnym domu jak obecnie. Warto było zdobyć się na odrobinę wysiłku.
Życie znów nabrało sensu a i ludzie stali się bardziej przyjaźni. O tym
kiedyś marzyłem. POGODY DUCHA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz